Szlak zielony na Wielki Stożek / Kiczory z Wisły. By być precyzyjnym, nasze lokum znajdowało się przy ulicy Turystycznej, którą biegnie szlak zielony.Pierwsze 600 metrów prowadzi asfaltową drogą, więc jeżeli jesteście zmotoryzowani, to zalecamy by podjechać pod sam skręt szlaku w prawo (charakterystyczne podejście w górę stworzone z bloków betonowych).
Ponad dwie dekady od upadku Związku Radzieckiego, Południowy Kaukaz: Gruzja, Armenia i Azerbejdżan, trzy znane i popularne kraje między Morzem Czarnym a Kaspijskim, prezentują niezwykle ciekawy, choć zarazem skomplikowany obraz. Pocztówkowe obrazki z tbiliskiego starego miasta, majestatyczne i zielone góry Gruzji, czasami marsjańskie krajobrazy Armenii i buchające nowoczesnością Baku, stolica Azerbejdżanu, to obrazy dobrze znane wśród podróżujących, pośród których region cieszy się coraz większą popularnością. Z pozoru sielska, choć niezaprzeczalnie ujmująca i piękna, kraina rozciągająca się na południe od najbardziej południowych granic Rosji, pełna jest napięć, konfliktów i zwykłej międzyludzkiej niechęci. Abchazja, Południowa Osetia i Górski Karabach to skomplikowane quasi-państwa, które tęsknie spoglądają w kierunku swoich protektorów. Sielskie z perspektywy odwiedzających krainy często tkwią w wieloletnich izolacjach, zaś najdłuższe granice regionu: armeńsko-azerbejdżańska i gruzińsko-rosyjska, nie wspominając już o armeńsko-tureckiej, pozostają zamknięte. Ubóstwo i bezrobocie nadal stanowią jedne z największych problemów wspomnianych krajów. Rządy tych państw ledwo radzą sobie z setkami tysięcy uchodźców, którzy w rezultacie lokalnych wojen i konfliktów, stracili dachy nad głową. Ci, którzy nie uciekli zmuszeni do tego przez wojnę, opuszczają swoje kraje dobrowolnie w poszukiwaniu pracy na rynkach Unii Europejskiej, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Powód? Bogaty w ropę, najbogatszy w regionie Azerbejdżan stale pnie się w rankingach, jednak nadal nie dogania połowy PKG Rosji czy Turcji. Posowiecka Estonia, członek Unii Europejskiej, jest trzy razy bogatsza od Azerbejdżanu, zaś sześć razy bardziej od Armenii i Gruzji. Jeśli coś nie kłamie, są to liczby, a wraz z nimi, statystyki. Mieszkańcy raju opuszczają raj, gdyż w rzeczywistości rajów na świecie jest wiele, są lepsze i są gorsze. Gruzja, Armenia i Azerbejdżan to przykłady krajów, które uczą, że polityka ma realny wpływ na życie ludzi, a zła polityka ma wpływ jeszcze bardziej realny. Najgorzej jest jednak, gdy złej polityce towarzyszą złe emocje między mieszkańcami poszczególnych państw. Kaukaz Południowy – gdzie to jest? (mentalnie) To pytanie udziela się wielu. Raczej nie chodzi tutaj o zastanawianie się, w której części globu się znajduje. W przypadku Polaków to raczej wiedza oczywista. Pytanie o położenie wspomnianych krajów, jest także pytaniem o pewną mentalność oraz polityczno-gospodarcze predyspozycje. Bo w końcu, czy jest to Europa, czy Azja? A może trochę Europa, ale nie całkiem Azja? Czy może podciągnąć to pod Bliski Wschód lub obszar wpływów Federacji Rosyjskiej. Odpowiedź nie jest jednoznaczna, co tylko coraz bardziej fascynuje tych, którzy postanawiają wybrać się do tej części świata i poznać ją dokładniej. Dlatego też warto spoglądać na Kaukaz Południowy jako swoisty region świata na przecięciu największych jego mas, nie tylko kontynentalnych i morskich, ale także politycznych. Granicząc z Rosją, Turcją i Iranem, zawsze pozostanie częścią Wielkiej Gry, jaką toczą sąsiedzi. Rosja nadal jest najważniejszym graczem w regionie, który przez wiele dziesięcioleci minionego wieku, wchodził w skład ZSRR. Aktywna w dyplomacji, choć także militarnie (wojna z Gruzją w 2008 roku), nie jest jednak jedyną stroną, którą rozgrywa swoją grę w regionie. Turcja, strategiczny partner Azerbejdżanu, który przez ponad ponad dwadzieścia lat od konfliktu Armeńsko-Azerskiego, w ramach solidarności z Baku, utrzymuje zamknięte granice lądowe z Armenią, pragnie odgrywać coraz wiekszą rolę w regionie. I w końcu Iran, którego otwarcie na świat rozpoczęte w 2015 roku, powoduje coraz większe zaangażowanie, zdaje się nie mówić ostatniego słowa. W kontekście wieloletnich starań Unii Europejskiej, by w ramach Partnerstwa Wschodniego, zbliżyć Kaukaz Południowy do europejskiej rodziny, na terenie tychże państw, zaczyna się na naszych oczach rozgrywać Wielka Gra, gra, która zdecyduje o tym, czy Kaukaz Południowy stanie się bardziej Europą, czy może bardziej Azją. Gruzin, Ormianin i Azer – Trzy bratanki? Mieszkańcy Kaukazu Południowego dzielą wiele wspólnych cech. Zaczynając od ogólnej aparycji, podobnych rytuałów, wielkiego przywiązania do rodziny i priorytetów, które są z nią powiązane, przez kulturę biznesu, muzykę, czy w końcu jedzenie i picie. Spojrzenie na region z tej perspektywy i zobaczenie, jak wiele ich łączy, pomaga zrozumieć, że wiele uprzedzeń między tymi narodami, to owszem fakty, ale świat nie jest czarno-biały, a w tym świecie nic nie jest proste. Z wszystkich największych podobieństw, jedna różnica jest dosyć widoczna – Gruzja i Armenia to kraje chrześcijańskie, zaś główną religią Azerbejdżanu jest islam. Linie podziałów religijnych niewiele tam jednak znaczą. Wszyscy koniec końców piją alkohol. Kto kogo lubi, a kto kogo nie lubi? Miałem okazję poznać ich wielu, tak w odwiedzonych krajach, jak i w Polsce. Linie sympatii i antypatii, w ujęciu dosyć stereotypowym oczywiście, przebiegają mniej więcej tak: Gruzin nie przepada za Ormianami ale lubi Azerów. Azer lubi Gruzina, Ormianina zaś nienawidzi. Ormianin nienawidzi Azera, a z Gruzinem kłóci się o pochodzenie większości rzeczy. Najgorszą prasę w regionie mają zdecydowanie Ormianie, którzy odcięci od jakichkolwiek mórz, posiadają otwarte granice jedynie z Gruzją i Iranem, zaś współcześnie praktycznie całkowicie zależą od Rosji, przez co postrzegani są jako sługusi Moskwy. Gruzja współpracuje zaś bardzo blisko z Azerbejdżanem, którego biznes aktywnie działa na terytorium ulubionego państwa Polaków. Azerbejdżan niejako uzależniony jest z kolei od Gruzji jeśli chodzi o możliwości przesyłowe i eksportowe na zachód, gdyż stanowi ona jedyny, bezpośredni korytarz na Zachód. Nigdy nie ufaj Ormianinowi – słyszałem wiele razy z ust Gruzina – oni tylko myślą o pieniądzach. Na samo słowo Armenia czy Ormianin, wielu Azerów, z którymi rozmawiałem, po prostu się wzdrygało. Dla przeciętnego mieszkańca tego kraju, krwawa wojna sprzed ponad dwudziestu lat to nadal otwarta rana. Ormianie, jak to Ormianie – Opowiadali Ci już Gruzini tą historię o tym, jak powstała Gruzja? – zapytał raz Ormianin – No więc tak jak słyszałeś jak Bóg tworzył świat to ostatni przybiegli Gruzini. Nic już Bogu nie zostało, więc oddał im raj. Ale za Gruzinami przybiegli Ormianie i też chcieli swoją ziemię. Dał im więc Bóg ostatnią kupę gruzów, która mu została, Ormianie poszli, zasiedlili ją, jako pierwsi przyjęli chrzest jako państwo, uprawiali rolę, produkowali wino, budowali kościoły, handel kwitł. O ile wszystkie trzy strony potrafią się dogadać daleko od swoich krajów (np. na emigracji ekonomicznej w Moskwie), o tyle region, podobnie jak w naszej części świata Bałkany, pełen jest punktów zapalnych. Czy na Kaukazie (Południowym) będzie bezpiecznie? Gruzini, którzy wiele środków i energii zainwestowali w propagowanie turystyki, która stała się flagowym produktem tego kraju, spoglądają na to, co dziać będzie się między pozostałymi dwoma sąsiadami. Ponowna eskalacja konfliktu, który po krwawych walkach wyciszono na początku lat dziewięćdziesiątych, zdaje się ponownie zagrażać całemu regionowi. Coraz bardziej majętny dzięki ropie Azerbejdżan, zaczyna przesuwać kaukaskie płyty tektoniczne, które przez długi czas zachowywały spokój. W kwietniu minionego roku wojska Azerbejdżanu zajęły niewielki kawałek ziemi, która pozostawała pod kontrolą Armenii. W walkach śmierć poniosło kilkaset osób. Władze w Baku i Erywaniu przypomniały sobie, że pewne sprawy i pewne status quo, w bardzo prosty sposób rozwiązać można dzięki użyciu siły. Wojenna retoryka, choć obie strony zdają sobie sprawę z tragicznych skutków tak dla obu krajów jak i ekonomii, pomaga jednak ciągle utrzymywać płomień nacjonalizmu i przykrywa codzienne problemy związane z niestabilną gospodarką. Retoryka nie wyklucza jednak sytuacji i scenariusza, w którym obie strony stają ponownie na dwóch stronach frontu. Sytuacja ta byłaby niezwykle trudna dla Gruzji, która pomimo zmian władzy, pozostaje na swoim obranym wcześniej, kursie europejsko-atlantyckim. Jeśli chodzi o Armenię, pomimo tego, iż to ona ponad dwadzieścia lat temu przyczyniła się do utraty znacznego terytorium Azerbejdżanu, z którego wyłoniła się uznawana jedynie przez Erywań, Republika Górskiego Karabachu, współcześnie prezentuje Armenia obraz lekkiej rozpaczy. Ostatnie kwietniowe wydarzenia, które pokazały słabość armeńskiej armii, sprawiły, że tak we władzach jak i społeczeństwie, rośnie frustracja, także w stosunku do Rosji. Moskwa pozostaje gwarantem bezpieczeństwa Armenii, która w regionie nazywana jest satelitą Moskwy, co wiąże się także z obecnością militarną Rosji w tym kraju, a także rosyjską kontrolą nad większością najważniejszej infrastruktury w kraju. W opinii Ormian Rosja, ich gwarant, zrobiła niewiele w odpowiedzi na zaczepki sprzed paru miesięcy. We wszystkich toczonych na Kaukazie Południowym rozgrywkach, nie wygrywają niestety mieszkańcy tychże krajów. Zwycięzca jest jeden i nazywa się… Władimir Putin. To, czy w krajach, do których tak bardzo lubimy podróżować, będzie bezpiecznie, leży zupełnie w jego gestii. Wielka Gra trwa.
Przełóż masę do miski, dodaj ocet jabłkowy, cukier i sól. Przykryj ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce na 10 dni. Każdego dnia przemieszaj 2-3 razy. Po 3 dniach adżika zaczyna nieco bulgotać. Sekretem rodzinnym mojej żony jest dodanie 1 rozkruszonej w moździerzu tabletki aspiryny na każdy kilogram papryki.
Lista słów najlepiej pasujących do określenia "leży nad Loara":RZEKANANTESZAMKIORLEANTOURSLENASANNEWACYPRKOŁOMENBZURANIDAADRIATYKKAMAEBROMIELNOINAOKADRAWSKO
Cena: 9880 PLN. Termin: 2023-09-18 - 2023-10-02 | 15 dni. Cena: 9880 PLN. bilet lotniczy Warszawa – Tbilisi, Erewań – Warszawa, w cenie 2000 PLN. zakwaterowanie w hotelach 3* w pokojach 2 osobowych (6 noclegów w Armenii - Giumri, Diliżanie, Goris, 3 w Erewaniu, 8 noclegów w Gruzji - 4 w Tbilisi, w Batumi, w Telawi i w Bakuriani
Gdzie leży Gruzja? Wedle praktycznie wszystkich ustaleń mądrych panów geografów Gruzja leży w Azji. Jednak pojęcie tego co przynależy, a co nie do Europy, jest bardziej umowne niż można by się tego spodziewać. Na przykład sami zainteresowani mają na ten temat całkiem odmienną opinię. Dla Gruzinów ich kultura jest częścią europejskiego dziedzictwa. Co więcej Gruzja nie próbuje pokornie doczepić się do Europy, wejść do niej tylnymi drzwiami. Zamiast tego - bez zbędnych kompleksów - uderza prosto do frontowych drzwi. Materiały propocyjne, na które natrafiłam w informacji turystycznej w Tbilisi mówią wprost, że to właśnie tutaj, w Gruzji, zaczęła się "Europa". (Aleksandra Foryś) Na każdym kroku możemy się też natknąć na motyw flagi Unii Europejskiej - przed wejściem do urzędów, na ulicy czy nawet na murze okalającym Pałac Prezydencki. Wspominałam o tym juz zresztą w komentarzu do tekstu o kultach cargo. (Aleksandra Foryś) (Aleksandra Foryś) Dla mnie samej Tbilisi również było bardzo europejskie. Uderzało mnie już od samego początku wspaniałe, choć często popadające już w ruinę budownictwo. Choć sama nie byłam w Paryżu, to musze przyznać, że niejednokrotnie slyszałam że Tbilisi to "Paryż Wschodu" (swoją drogą któryś tam z kolei) - właśnie ze względu na urok i piękno lokalnej architektury. (Aleksandra Foryś) Sami ludzie też byli mi bliscy - choć bardziej przypominali mi ciepłych i zawsze pomocnych, choć czasem narwanych i spóźnialskich Macedończyków niż zasadniczych Niemców czy trochę chłodnych więc coś jest na rzeczy - tym bardziej, że Gruzini są bardzo dumni ze swojego wina (i słusznie) i bardzo podkreślają związaną z nim tradycję. A przecież jeszcze w starożytności Grecy za miarę ucywilizowania uważali znajomość kultury picia wina. Swoją drogą zauważcie, że na wspomnianym tu już plakacie wskaźnik pokazujący gdzie leży Gruzja jest stylizowany własnie na.. .winorośl.
To akapit analogiczny do transportu z Tbilisi do Erywania. Ze stolicy Armenii do stolicy Gruzji autobusy odjeżdżają z dworca Kilikia Bus Station o godzinie: 8:30, 10:30, 13:00, 15:00 i 17:00. W stolicy Gruzji zatrzymują się na Avlabari metro station. Wszystko odbywa się tutaj na wspomnianych już przez nas wcześniej zasadach Gruzja, to państwo, które chciałem odwiedzić od dawna. Wiele naczytałem się na temat żyjących tam ludzi, ich gościnności, uprzejmości i "miłości" do Polaków po roku 2008. Chciałem doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze. Odkładałem jednak wyjazd do Gruzji z roku na rok, gdyż mój rosyjski stoi na niskim poziomie. Dwa lata nauki w podstawówce wystarczyły do tego, by rozumieć ten język, poznać cyrylicę (co przydało mi się niejednokrotnie, podczas pilotowania grup w Bułgarii), ale jeśli chodzi o komunikację w tym języku, to wciąż mam blokadę. Na szczęście jest Magda (btw, najlepsza osoba, jaką poznałem od dłuższego czasu ;) ), która od roku uczy się tego języka i posługuje się nim znacznie pewniej niż ja. Gdy szukaliśmy jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy lowcostowo wyjechać na urlop i trafiliśmy na tanie bilety do Kutaisi, wybór był prosty - lecimy na dwa tygodnie do Gruzji! Widok na Gruzję z samolotu Od momentu zakupienia biletów mieliśmy miesiąc na przygotowanie do wyprawy. Czytaliśmy masę poradników, blogów, czerpaliśmy informacje bezpośrednio od blogerów. Stworzyliśmy sobie listę rzeczy, które chcielibyśmy zobaczyć, zwiedzić i tak narodził się pomysł, by zahaczyć jeszcze o Armenię. Do Azerbejdżanu też myśleliśmy wstąpić, ale wizja walki o wizę i dodatkowych kosztów szybko nam ten pomysł wybiła z głowy (oczywiście nie na zawsze, bo ja od kiedy przeczytałem "Przedwiośnie" zawsze chciałem odwiedzić ten kraj i wiem, że kiedyś to zrobię). Zdobywając informacje na temat naszej przyszłej podróży skupiłem się na pozytywnych aspektach, natomiast Magda... no cóż, bardziej na tych racjonalnych (psy z bieszenstwem, laseczki cholery w rzece, malarie, itd :D ). Dzięki temu przygotowaliśmy się wyśmienicie do wyprawy i cały nasz bagaż był pięknie zaplanowany. Nasz bagaż przed podróżą. W tym dużym plecaku jest jeszcze namiot. Plan był prosty, przylatujemy do Kutaisi, lecimy stopem do Mestii, tam spędzamy dwa dni chodząc po okolicznych szlakach; stamtąd śmigamy na Tibilisi, gdzie spędzamy max jeden dzień i lecimy na północ, Gruzińską Drogą Wojenną do Kazbegi. Śpimy przy Świątyni Tsminda Sameba i wchodzimy jak najwyżej na Kazbek (przynajmniej do Lodowca Gergeti), kolejna noc przy świątyni i stamtąd znowu do stolicy na konkretniejsze zwiedzanie. Potem udajemy się do Armenii, gdzie zwiedzamy stolice, śpimy na Khor Virap z widokiem na Ararat, może zwiedzamy jeszcze jakąś atrakcję w okolicach stolicy (a jest ich bez liku) i południem Gruzji lecimy stopem przez Wardzię w stronę wybrzeża, skąd mamy lot z Batumi do Polski. Plan był dość luźny i bardzo dobrze, bo podróże po Gruzji rządzą się własnymi prawami :) Przekonaliśmy się o tym już... na lotnisku w Pyrzowicach. Z powodu gęstej mgły i braku systemu ILS, który to nie pozwala na lądowanie i startowanie samolotów w trudnych warunkach atmosferycznych na tym lotnisku, nasz lot był opóźniony o... 11 godzin. Dzięki czemu plan na pierwszy dzień podróży wziął w łeb. Lądujemy w Kutaisi o 16:40 czasu lokalnego, czyli znacznie za późno by dotrzeć stopem do Mestii. Ale nie załamujemy się i próbujemy. Chcemy przynajmniej dotrzeć do Zugdidi, a stamtąd łapać marszrutkę następnego dnia rano. Po przebrnięciu przez stado nagabywaczy, oferujących najróżniejsze ceny za podwózkę marszrutkami (busiki typu ford transit, itp) lub taksówkami w różne miejsca Gruzji, ustawiamy się przy głównej drodze tuż obok lotniska, biegnącej w stronę wybrzeża na zachód i Tibilisi na wschód. Nie mija pięć minut, jak zatrzymuje się czarne BMW z przyciemnionymi szybami, pękniętą przednią szybą i dwoma Gruzinami w środku, wyglądającymi nieco spod ciemnej gwiazdy. Magda się trochę cyka, ale podchodzimy i zagadujemy gdzie jadą. Okazało się, że wytatuowani goście dość słabo mówią po rosyjsku (chyba nawet słabiej niż ja), ale zmierzają kilkadziesiąt kilometrów w tę samą stronę, co my, a potem dopiero zjeżdżają z głównej drogi.. Nie namyślając się długo wsiadamy i dzięki temu już mamy okazję zobaczyć, jak się jeździ w Gruzji. O gruzińskich kierowcach i ich brawurowej jeździe krążą legendy, a my już wiemy, że jest w nich ukryte nie ziarnko prawdy, a całkiem porządny głaz. Wyprzedzanie na trzeciego, a nawet na czwartego, ciągłe używanie klaksonu (to chyba wg Gruzinów najważniejsza część wyposażenia samochodu i nie wyobrażam sobie, by któryś kierowca wyruszył w trasę z niedziałającym klaksonem. Hamulcami czy sprzęgłem tak, ale nie klaksonem) czy mijanie z dużą prędkością włażących niespodziewanie na drogę krów lub świń... dużo by pisać. Ja z napięciem obserwowałem, jak chłopak prowadzący beemkę radzi sobie z coraz to nowymi przeciwnościami na drodze, a Magda kurczowo trzymała plecak i szczypała mnie w rękę oraz zamykała oczy. Trzeba jednak przyznać, że zarówno ten kierowca, jak i kolejni, z którymi mieliśmy okazje podróżować, mają niesamowity refleks oraz świetnie radzą sobie za kółkiem, nawet po spożyciu alkoholu ;) Krowy, wszędzie krowy... Przez to, że bariera językowa nieco utrudniała nam kontakt z chłopakami w czarnym samochodzie, postanowili oni włączyć bardzo głośno muzykę, zapalić papierosy i tak minęły nam pierwsze kilometry przejechane stopem z wiatrem we włosach wpadającym przez szeroko otwarte okna. Chcieli nas nawet poczęstować piwem, ale jeszcze za krótko byliśmy w tym kraju, by je przyjąć i grzecznie odmówiliśmy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy w pewnym momencie z głośników usłyszeliśmy słowa piosenki w naszym ojczystym języku. Otóż na płycie znajdował się jakiś polski kawałek disco-polowy. Niestety nie wiem jaki, gdyż kompletnie nie słucham tego typu muzyki (no może poza momentami, jak mi Magda puści jakiś kawałek, który później się wkręci na tyle, że nie można się go pozbyć w żaden sposób ;/ ). Gdy dotarliśmy do miejscowości, gdzie Gruzini zjeżdżali z głównej drogi, postanowili nas wysadzić w dogodnym miejscu do łapania stopa, tuż przy zatoczce przy wyjeździe ze stacji benzynowej. Na pożegnanie obdarowali nas szczerymi uśmiechami, pomachali i ruszyli z piskiem opon w swoją stronę. Nie wiem czy minęły 2 minuty, jak zatrzymało się kolejne auto - Mazda (nie wiem, jaki dokładnie model, ale jakiś wan) z kierownicą po prawej stronie (co mnie nieco zaskoczyło). Kierowca nie był również za bardzo rozmowny, ale jechał kilkanaście kilometrów w tym samym kierunku, co my, więc nas zabrał. Praktycznie cały czas rozmawiał przez telefon, ale jechał mniej brawurowo niż jego poprzednicy. Kolejnym zatrzymanym przez nas samochodem był nowiutki Nissan, prowadzony jak się potem okazało przez policjanta z Tibilisi (był to pierwszy policjant w Gruzji, który zatrzymał się po tym, jak machnąłem ręką, ale nie ostatni). Vakhao, bo tak miał na imię, okazał się miłym gościem, który uległ urokowi Magdy tak bardzo, że zaproponował pomoc i nocleg, gdy będziemy w stolicy kraju. Dał swój numer telefonu, a gdy już wysiadaliśmy w miejscowości, do której zmierzał, kazał Magdzie znaleźć na swoim smartfonie siebie na fb, by mógł ją od razu zaprosić do znajomych. Coś, gdzieś na trasie do Zugdidi W miejscowościach, w których wysiadaliśmy, stanowiliśmy nie lada atrakcję. Ich mieszkańcy podchodzili do nas, zagadywali skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Ogólnie było to bardzo przyjemne i czuliśmy zewsząd płynącą do nas sympatię, ale także ciekawość i chyba niedowierzanie, że podróżujemy stopem. Wielu oferowało, że zatrzymają dla nas marszrutkę albo taksówkę, ale my oczywiście grzecznie odmawialiśmy i szliśmy w kierunku miejsca, gdzie mogliśmy spokojnie zatrzymywać kolejne auta. Ostatnim samochodem, jakim mieliśmy okazję zatrzymać tego dnia, a jednocześnie dotrzeć nim do samego Zugdidi był całkiem nowy mercedes, prowadzony przez Giorgija. Dzięki temu chłopakowi poznaliśmy, co tak naprawdę znaczy Gruzińska gościnność. Jechał on z Tibilisi do swojego rodzinnego domu, znajdującym się w miejscowości, którą obraliśmy sobie za cel po tym, jak opóźnił się nasz samolot. Giorgij zaproponował nam, że nie tylko zabierze nas do Zugdidi, ale także pokaże nam morze i zapewni nocleg. Oczywiście początkowo grzecznie odmówiliśmy, ale jak już zadzwonił do mamy, by szykowała kolację, nie mieliśmy innego wyjścia, jak zgodzić się na wszystko. Takie smakołyki czekały na nas u mamy Giorgija Gdy przyjechaliśmy na miejsce, to czekał już syto zastawiony stół. Na nim prawdziwy, gruziński chleb, grillowane mięso, warzywa, owoce paichu (to chyba była marynowana na słodko gruszka, ale pewności nie mamy) i oczywiście wino. Nana - mama Giorgija, okazała się przemiłą kobietą, która nadawała ton i tempo toastom oraz z którą można było porozmawiać praktycznie o wszystkim. Gdy się najedliśmy i napiliśmy do syta, Giorgij zgodnie z wcześniejszą obietnicą, zabrał nas do oddalonej około 20 km miejscowości - Anaklii. Pospacerowaliśmy po plaży, posiedzieliśmy nad morzem, posłuchaliśmy szumu małych fal, uderzających o niewielkie skałki wystające z wody. Czuliśmy jednak z Magdą zmęczenie wrażeniami pierwszego dnia w kompletnie nowym miejscu i około północy wróciliśmy do domu Giorgija. Spytaliśmy się go, gdzie możemy rozbić nasz namiot, ale on tylko się uśmiechnął, machnął ręką i kazał iść za nim oraz Naną. Anaklia Dom Giorgija z zewnątrz był w stanie surowym, ale w środku miał wyremontowane pokoje. Nas zaprowadził do pięknego, urządzonego w ciekawym stylu pokoju ze starymi meblami, fioletowymi zasłonami (Magda pewnie nazwałaby ten kolor jakoś inaczej, ale dla mnie to był fiolet :P ), obrazami na ścianach i ogromnym, wygodnym łożem. I tak pierwszą noc naszej wyprawy, gdzie nastawieni byliśmy na spanie w dzikich warunkach pod namiotem, spędziliśmy w miejscu, którego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Giorgij pokazał nam również, gdzie jest wychodek, ale nie odważyliśmy się z niego skorzystać i po umyciu się za pomocą nasączonych chusteczek wskoczyliśmy do wyra. Mimo ogromnego zmęczenia, dość długo z wrażenia nie mogliśmy zasnąć. Miał być namiot, a było takie łoże :) Rano czekało nas śniadanie, które spożyliśmy wraz Giorgijem, jego mamą i ciotkami. Oczywiście było przepyszne i nie zabrakło domowego wina. W podzięce zostawiliśmy widokówkę z naszymi danymi i podziękowaniami za gościnę. Widniały na niej zabytki Wrocławia. Następnie Giorgij zapakował nas do auta i zawiózł do centrum miasta, gdzie czekała nas marszrutka do Mestii. Było to dla nas niesamowite przeżycie, że już pierwszego dnia mogliśmy poczuć na własnej skórze, jak wygląda prawdziwa gruzińska gościnność. Już wtedy wiedzieliśmy, że ten kraj jest szczególny, ale naprawdę zakochaliśmy się w nim, po spędzeniu nadprogramowych dni w stolicy Swanetiii - Mestii. Z Giorgijem i jego rodziną. Gruzja i Armenia - pierwsze spotkanie z Gruzją Reviewed by RepLife on 23:08 Rating: 5 Przed 20.00 najedzeni, z zapasami na drogę stawiamy się na peronie i wsiadamy do nocnego pociągu do Erewania… ciąg dalszy nastąpi…do wyrażania opinii zapraszam na FORUM… Link do pierwszej części relacji: Uroki Kaukazu. Gruzja – Armenia 2019 by Wowax. Część I. Zakaukazie, czyli Gruzja, Armenia i Azerbejdzan. Do tej krotkiej listy mozemy dodac jeszcze trzy samozwancze republiki, ktorych istnienia nie uznaja prawie zadne panstwa czyli Republike Gornego Karabachu, Abchazje i najmlodsza z trojki Osetie Poludniowa. Region ten liczy okolo 17 milionow mieszkancow i wcisniety jest miedzy trzy duze panstwa: Rosje, Turcje i Iran co jest jednym z glownych powodow jego burzliwej historii. Gruzja jest nam krajem najlepiej znanym. Za sprawa Abchazjj, Osetii Poludniowej i potyczek z Rosja mowilo sie o niej calkiem sporo w mediach. Mimo to jest coraz czesciej odwiedzanym przez Polakow miejscem, kojarzacym sie najczesciej z goscinnoscia, winem i pieknymi gorami. Jest jednoczesnie krajem, ktory nie zostal jeszcze calkiem zadeptany przez turystow, dlatego tez postanowilem sie tutaj wybrac nim nadejdzie nieuniknione. Armenia to malo rozpoznawalne panstwo, o ktorym przecietny Europejczyk zapewne nie jest w stanie powiedziec zbyt wiele. Grzebiac w pamieci moze uda nam sie przypomniec kilka faktow historycznych takich jak ten, ze bylo to pierwsze panstwo katolickie na swiecie czy rzez Ormian na przelomie XIX i XX w. No i stolica jest Erewan. Azerbejdzan brzmi natomiast najbardziej egzotycznie z calej trojki i oprocz mglistego pojecia gdzie lezy ten kraj, przed samym wyjazdem nie bylem w stanie nic o nim powiedziec. Wiedza zostala jednak uzupelniona przed podroza bogatszy o nia wybralem sie w dwu miesiecznego tripa po Zakaukaziu. Ale najpierw krotko o przygotowaniu do wyjazdu. Dojazd. Do niedawna do Gruzjj latal z Polski tylko LOT, ale od maja biezacego roku stale polaczenia z Gruzja (lotnisko przy Kouatisi) z Katowic i Warszawy otworzyl WizzAir. Jesli dobrze trafimy, mozemy upolowac bilet w dwie strony w cenie 200-300zl plus oplata za bagaz, ktora moze wyniesc nawet drugie tyle. Jesli ktos nie lubi latac tudziez cierpi na brak gotowki, moze wybrac droge ladowa przez Turcje. Do pokonania komunikacja publiczna lub autostopem wg preferencji. Podroz powinna zajac nie wiecej niz 3-5dni. Inna trasa moze byc droga przez Ukraine (tanie pociagi) i Rosje (wiza i zaproszenie), ale o tej z braku doswiadczenia nie moge powiedziec nic wiecej. Alternatywnym (i ciekawym) sposobem dotarcia do Gruzji moze byc prom UKR Ferry z Odessy lub Korczi na Ukrainie do Poti - ceny biletow zaczynaja sie od 140USD w jedna strone. Wizy. Gruzja i Armenia zniosla obowiazek wizowy - wjezdzamy na pieczatke w paszporcie. Problemem jest Azerbejdzan, ktory do uzyskania wizy w Warszawie wymaga zaproszenia. Zaproszenie mozna zalatwic przez agencje turystyczne, ale jest to bardzo drogie. Kiedys bez zaproszenia mozna bylo podobno dostac wizy w Tbilisi, ale jest to juz nieaktualne. Podobnie w Tabrizie i Teheranie. Wize mozna natomiast bezproblemowo dostac w malym konsulacie Azerbejdzanu w Batumi (Gruzja). W konsulacie pracuje przemily Pan, wielce zajety gra w pasjansa, ktory nie robi zadnych problemow z powodu braku listu zapraszajacego. 30 dniowa wiza jednokrotnego wjazdu kosztuje 150 lari czyli okolo 300zl. Wize do Abchazji mozemy zalatwic mailowo, wysylajac aplikacje wraz ze skanem paszportu na adres podany na stronie ministerstwa. Wize odbieramy w ministerstwie w stolicy Abchazji. Wize do Republiki Gornego Karabachu mozemy dostac w ambasadzie w Erewaniu, koszt 30 dniowej wizy to 10USD. Przy planowaniu podrozy bardzo wazna jest kolejnosc odwiedzanych panstw. Z wiza RGK w paszporcie zostanie nam odmowiony wjazd do Azerbejdzanu, z wiza Armenii musiny liczyc sie ze szczegolowa kontrola przez pogranicznikow. Wjazd do Gruzji przez Rosje i Abchazje zostanie potraktowany jako nielegalne przekroczenie granicy i prawdopodobnie skonczy sie aresztowaniem. Osetia Poludniowa jest niedostepna dla turystow. Pieniadze. Najlepiej wziac ze soba dolary lub euro (dolar ma nieznacznie lepszy kurs) i przygotowac sie na balagan w portfelu jesli planujemy odwiedzic wszystkie kraje, waluta Gruzji jest liar, Armeni i RGK dram, Azerbejdzanu manat, a w Abchazji chlopacy uzywaja rosyjskich rubli. Tyle na dzisiaj. Uciekam na nocny pociag do Tbilisi. Do uslyszenia!
Ja na swojej dzialce tez mam takie kwiatki i niestety ale nie dam pozwolenie na rozkopanie zagospodarowanej i kladzenie kolejnych rur na niej w razie czego. U nas lezy rura gazowa, cudnie. Oczywiscie 3m dalej jest droga gminna no ale kiedys latwiej bylo polozyc rury w terenie niz w pasie drogowym, bez zgody (przynajmniej tak mi sie wydaje).

Gruzję odwiedziliśmy z mężem motorem 2 lata temu i bardzo nam się spodobała. Postanowiliśmy że jeszcze tam wrócimy aby dokładnie ją poznać gdyż w czasie wyprawy motocyklowej nie było na to zbytnio czasu (większość czasu pochłonął nam dojazd przez Rosję). Gdy mineło 9 miesiecy od wyprawy motocyklowej nasza rodzina powiększyła się i przywitaliśmy na świecie naszą pierworodną córkę. Odkąd pojawiła się Agata wiedzieliśmy że na kolejny wyjazd motor zastąpi nam marszrutka, a 3 wypasione kufry jeden plecak i wózek. Udało się! Nie ukrywam, podróżowanie z małym dzieckiem nie należy do tych najprostszych. Już samo spakowanie się do jednego plecaka to wyzwanie. Z taką ekipą zwykłe sprawy okazują się logistyczną zagadką - w czym kąpać , gdzie spać? Sprawę kąpieli rozwiązała wizyta w hipermarkecie gdzie kupiliśmy dmuchaną wanienkę za całe 8 zł w promocji. Sporo rozmyślania przed wyjazdem mieliśmy również nam łóżeczkiem dla Agaty. Wszystkie rozwiązania proponowane na rynku niestety nam nie odpowiadały a to za duże gabaryty i ciężar albo niezbyt poręczna forma. Wreszcie wpadliśmy na pomysł z moskitierą którą można przytroczyć do łóżka. Udaliśmy się więc do sklepu z akcesoriami militarnymi i po zainwestowaniu 100 zł znaleźliśmy rozwiązanie które z pewnością długo nam posłuży. Aby rozpocząć przygodę musieliśmy najpierw dostać się z Gdyni do Katowic (bo tańsze bilety :)) skąd odlatywał samolot do Kutaisi. Wybieramy bezpieczną opcję z 12 godzinnym zapasem czasu. Nocka w pociągu, spanie na 2-ch miejscówkach. Już wtedy Agata zrozumiała, że coś się kroi. Przyjęła to ze stoickim spokojem połykając wzrokiem kolejne kilometry. Potem mleczko i w drogę. Szybki pomiar, czy aby rozmiar bagażu podręcznego zgadzają do samolotu, wózek pozostaje przy wejściu a my rozsiadamy się w fotelach. Jeszcze tylko kontrolne pytanie do pasażerów obok "Przepraszam, czy to samolot do Kutaisi...?" Pani spogląda z niedowierzaniem ale ze spokojem odpowiada "Tak". Ufff, można startować. Na lotnisku spore zamieszanie,kierowcy taksowek atakują z każdej strony podając horrendalne kwoty za transport. Jakoś odpieramy pierwszy atak. Kręcimy się w kółko szukając rozwiązania i nagle dostrzegamy go, to jest to najlepsza fura w środku zaskakuje nas niecodzienna dostawka w postaci taboretu. Z czasem widoki takie przestają nas się co do kwoty: 3 osoby + 300 km = 40 EURO. Nie ma tragedii . Trzeba jeszcze zapełnić po brzegi busa i startujemy. Kierujemy się do Mestii. Kierowca to chyba były Stig z Top Gear, trasę w górzystym terenie z przerwą pokonuje w 4 godziny, Agacie to jednak bardzo odpowiadało i całą drogę bez problemu przespała. W końcu docieramy... i odrazu zrozumieliśmy że to był dobry kierunek. Korzystamy z notatek i po 20 minutach jesteśmy na miejscu "Manoni's Guest House". Hostel prowadzi starsza pani z córką - nie jest to 5 gwiazdkowy hotel, ale przytulne miejsce z wystarczającym zapleczem (wspólna łazienka, prysznic, ciepła woda). Na dworze pasie się krowa, sielanka. Płacimy 25 lari (50 zł) za osobę z pełnym wyżywieniem (w to wliczona opieka nad dzieckiem :). Agata oczywiście nic nie płaciła. Posiłki to swojskie jedzenie z tego co było dostępne: świeżo pieczony przez gospodynię chleb, swojski ser, smażone bakłażany(Adżapsandali), zupa(Charczo) ciasto, kompot po prostu wszystko. Nie ma opcji, aby od stołu odejść głodnym. Dla mnie to były najlepsze posiłki, jedliśmy ich produkty, to co oni jedzą na co dzień i przez nich przygotowane. Dla Agaty panie przyrządzały osobne posiłki - co za kraj. No właśnie - posiłki dla dziecka. Nasze zapasy to paczka mleka w proszku i 5 słoików. "Resztę kupi się na miejscu" pamiętam słowa Tomka z przed wyjazdu. Idziemy do pierwszego, drugiego, piątego sklepu i nic nie ma. Ktoś nas informuje, że w aptece jest szansa na zakup mleka w proszku a jedzenie w słoiczku - nie ma szansy. Agacie jednak szybko zasmakowało chaczapuri chinkali i inne przysmaki. Transport dziecka. Po burzliwych dyskusjach i konsultacjach z ludźmi, którzy nie jedno zwiedzili z niejednym dzieckiem podjęliśmy decyzję - zabieramy: 1) Składany wózek. Musi być składany, aby przeszedł na lotnisku. W marszrutkach nie było łatwo (szczególnie w Armenii, gdzie w miejscach luku bagażowego transportery miały wstawione butle z gazem. Z tej okazji wózek lądował albo na dachu albo między nogami pasażerów) 2) Nosidełko z materiału. Praktyczne, zawsze można zwinąć i wepchnąć do plecaka. Przydatne w trudnym terenie. Kolejny dzień kolejna atrakcja Tym razem ten sam transport, ten sam kierowca, kierunek wyciąg z widokiem na Uszbę i lodowiec Czalaadi. Wyciąg to kolejna atrakcja cenowa 4 lari za osobę. Kolejno atakujemy lodowiec :) Pieszo dobrym tempem z dzieckiem zajmie nam. to godzinę. Wózek nie wchodzi w grę. Kolejny dzień to czas kiedy musimy opuścić to piękne miejsce i zająć się nowym wyzwaniem Abhazja. Pobudka o 6 rano, śniadanie już czeka na nas. Ładujemy się do marszrutki o 7:00 i jedziemy do Zugdigi. Czas przejazdu 5 godzin, koszt to jakieś 30 lari za brygadę. Tu łapiemy taksówkę do granicy ( 5 lari). Na granicy 10 minut pseudo odprawy i już maszerujemy na drugą stronę. Po stronie Abhazji rosyjskie wojsko i symboliczny pomnik od Gruzinów. Teraz trzeba dostać się do Suchumi. Robi się upalnie, słabniemy i decydujemy się na najdroższy w całej wyprawie przejazd. Taksówkarz wygląda na zadowolonego po zainkasowaniu 1000 rubli. W Abchazji miło spędziliśmy dwa kolejne dni po czym udaliśmy się na podbój Armenii. Pierwszym miasteczkiem w którym się zatrzymujemy jest Dilijan. Kwaterujemy się w skromnym pensjonacie i zostajemy tu na kolejne 5 dni z uwagi na nagłą chorobę Agaty. W jednej chwili dostała 40 stopni gorączki oraz wymioty i biegunkę. Po ciężkiej nocy z pomocą właścicieli kwatery wezwaliśmy lekarza. Diagnoza była zaskakująca: salmonella, zapalenie ucha, zapalenie gardła, grypa żołądkowa. Pani doktor nie potrafiła jednoznacznie określić co to może być więc na każdą z wnioskowanych przez nią dolegliwości zapisała lekarstwo. Po 4 dniach Agata odzyskała radość i energię dlatego wiedzieliśmy że możemy kontynuować podróż, wracamy do Gruzji i udajemy się kolejno do Tbilisi, Gori, Borjomi oraz Kutaisi skąd wracamy do Polski. Podróż z Agatą była niesamowitą przygodą i możliwością do bliższego poznania się. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy pojechać sami zostawiając Agatę z Babcią. Przed wyjazdem ktoś z rodziny zapytał się "Po co jedziecie z Agatą, przecież ona i tak nic z tego nie zapamięta". Pewnie nie, ale przede wszystkim spędzamy ten czas razem, a to, na tym etapie życia, ważniejsze niż wspomnienia.

. 230 145 326 264 315 384 440 236

lezy na nim gruzja i armenia